SIEDZIALEM OKRAKIEM NA DRABINIE Czesc III

SIEDZIALEM OKRAKIEM NA DRABINIE Czesc III
Czesc III „Kosmos do góry nogami”

“Czas nie kutas, nie stoi w miejscu” to jest prawda. Kolejne dni mijaly bez wiekszych sensacji. Na wyscigi z deszczem odnawialem brame przy budynku koszar, gdy lalo mialem tysiac i jeden innych robótek: tabliczki personalne na drzwi w sztabie, jakies propagandowe plansze. Snulem sie miedzy koszarami, a swoja pracownia w ciaglym stresie, oczekujac konsekwencji „goracej” nocy. Z Rafalem widywalem sie czasem, zazwyczaj rano na zaprawach jezeli wstalem lub na stolówce jezeli jadlem. Raczej jadlem malo, bo zarcie paskudne, a strach odebral mi apetyt. Co d**gi dzien widzialem jego plecy, gdy spal na sasiednim lózku. Zauwazylem, ze owijal sie szczelnie kocem. Mimo to w nocy, jak to w nocy ten kokon rozpadal sie. Wtedy obserwowalem go sobie, ale nie byly mi w glowie zadne zabawy. 

Mialem zal do losu: dlaczego to nie jest tak jak w filmie, ze dwie polówki serca odnajduja swoje przeznaczenie? Ale zycie to „nie jebajka”. Mimo tego, ze bylem przerazony, patrzac na niego zawsze odczuwalem nieznosne podniecenie. Zabawiajac sie pod prysznicem od razu przed oczyma, stawal mi ten jego gigantyczny kutas i rozplywalem sie, myslac co mozna by z nim zrobic. Po dwóch tygodniach wracal powoli apetyt, mimo niepewnosci nie odczuwalem juz tak silnie strachu. „Chyba nikomu nic nie powiedzial” uspakajalem sie. W miedzyczasie wykombinowalem i zalozylem haczyk w drzwiach do lazienki i zycie sie toczylo utartym rytmem. 

Konczyl sie d**gi tydzien wrzesnia, pogoda dopisywala. W sobotnie popoludnie chcialem sobie oslodzic zycie wiec poszedlem do kantyny, kupilem troche slodkiego badziewia, fajki, oranzade i kawe. Siedzialem przed kantyna na drewnianej laweczce, a na stole przede mna lezaly moje zakupy. Popijalem slodki, kolorowy i gazowany napój, podjadajac landrynki i jakies ciasteczka. Zapalilem papierosa i odwrócilem twarz do popoludniowego slonca, przez zmruzone oczy zobaczylem jakis cien idacy do sklepiku. Nie chcialo mi sie ich otwierac, bylo przyjemnie, czulem sie odprezony, nie myslalem o niczym szczególnym. Siedzialem, zajadalem sie slodkosciami i palilem papierosy. Nagle na lawce na przeciwko mnie usiadl On. Czulem jak adrenalina uderza w moje cialo. 

– No i co powiesz pedale – powiedzial znizajac glos. Siedzialem, patrzylem, nie odzywalem sie. Nasze oczy spotkaly sie, nie widzialem w jego spojrzeniu tej zlosci sprzed kilku tygodni. – Powiesz cos – kontynuowal tym swoim melodycznym wschodnim zaspiewem. Zauwazylem, ze to juz inna osoba, inna niz kilka miesiecy temu w naszej sali podczas pierwszego spotkania. Byl pewny siebie, inaczej sie wyslawial, jakos plynniej. Wzial sobie mojego papierosa i zapalil. 
– Bo ty nie zrozumiesz – wydukalem. 
– Czego? Ze ty pedal? 
– Przepraszam za tamta noc – on patrzyl, zaciagnal sie dymem, który wydychal mi w twarz. 
– Ja nie powiedzial nikomu i nie powie – stwierdzil. Troche moje napiecie spadlo. Przypalilem kolejna fajke, on do ust wsadzil sobie landrynke. Chwile milczelismy. 
– Ja dobry czlowiek jestem, wierzacy. Ty zly komunista, ale czlowiek i ja nie powiem – Chcialem zaprzeczac tlumaczyc, ze tez nie lubie komunistów, ale po co? 
– To, ze maluje hasla to nic nie znaczy. 
– Moze, ale ty podpierdalasz ludzi, a ja nie. U mnie to jest juz grób, tajemnica. 
– Nikogo nie podpierdolilem. 
– Moze, ale wszyscy tak mówia. Sluchaj ty teraz mnie. Ja nie twój brat, ty mnie nie tykaj, a bedziesz tu zyc. Ja dzis sie przeniósl z czumadanem pod sciane. No i Janek Wos teraz spi z toba. Ja mu powiedzial, ze mnie swiatlo z okna przeszkadza spac. I my sie zamienili. 
– Rozumiem – wyszeptalem. 
– Jemu ty lap pod koc nie wkladaj, bo on cie zabije – wstal i wzial jeszcze jedna moja landrynke, a mnie w oczach zbieraly sie lzy. Popatrzyl na mnie jeszcze. – Ty nie placz, ty nie baba, a ja nie bede twoja baba – odwrócil sie poszedl do koszar. 

Siedzialem lzy mi naplywaly, czulem sie taki bezsilny i samotny. Z d**giej strony powracal kompletny spokój. Tylko teraz moim sasiadem bedzie Janek, czyli Malpiszon. Koniec z nocami pelnymi ekscytacji, przygladaniu sie tej pieknej twarzy. Jednak ta nasza, a wlasciwie moja, noc bedzie zawsze ze mna.

Dzien do dnia podobny, tylko dekoracja za oknami sie zmienia. Przyszla jesien i jakos tak wszystko zrobilo sie sraczkowate. Bylem czesto rozdrazniony. Wkurzalem sie, ze ten wyrok, który tu odbywam, jest bardzo dlugi. Malpiszon doprowadzal mnie do szalu, a wlasciwie jego wice. Bo kto normalny uwaza za swietny zart, pierdzenie komus pod nosem? I czasami noca czulem i slyszalem jak bije sobie konia. Robil to jak królik, trwalo to kilkadziesiat sekund, potem sapniecie i powtórka z rozrywki, tym razem troche dluzsza zabawa. Mialem wrazenie, ze robi to specjalnie, zebym o tym wiedzial, jakby zapraszal do wspólnej zabawy. „Kurwa” myslalem „im tobie bardziej staje, tym mniej mi sie chce”. Ja to zalatwialem pod prysznicem, przywolujac feralna noc lub zapadajac sie w marzenia co bylo gdyby. 

Nowy „Stary” to porazka. Pulkownik. Jedyne co bylo jego plusem to sylwetka. Mimo zaawansowanego wieku szczuply, wysoki, siwiejacy brunet, z mocnymi brwiami, stalowym spojrzeniem, prostym nosem. To co najwazniejsze dla mnie, nie nosil wasów. Niestety, cierpial na nadmiar energii. Nawet Politruk nie potrafil wybronic mnie przed niektórymi rozkazami Starego. On zas mial fantazje typowego zoldaka. Wiec jednego dnia cos kopalismy, by nastepnego to zasypac, cos sie ciagle przenosilo z miejsca na miejsce. Chyba wychodzil z zalozenia, ze wojsko musi ciagle miec zajecie. Przez niego kompletnie przestalem chodzic z kompania na posilki. Stary czesto przychodzil w porze obiadowej pod kompanie i przygladal sie wymarszowi kolumny, a potem bylo krazenie w kolo ze spiewem na ustach. Jak to nie pomagalo, to bieg w szyku czyli koszmar. Potem wszyscy w pospiechu musieli jesc, bo czasu bylo malo. Wiec z premedytacja wykorzystywalem swoja pozycje, by nie pojawiac sie w tym malpim cyrku. Czasem to obserwowalem ze swojego okna pracowni i bylo mi zal chlopaków. 

Jako, ze teraz dni snuly sie dosc sennie, fala zaczela myslec juz o cywilu, poczynala przygotowania do tego wielkiego dnia. Rychu, który tylko raz sie jeszcze na mnie wkurwil, gdy po pamietnej pierwszej nocy zapytal sie, czy bede szanowal tradycje i poddam sie fali. Odpowiedzialem, ze nie, bo jestem za stary na takie zabawy. Dostal wscieklizny, zrugal mnie i na tym koniec. Jednak, któregos jesiennego popoludnia podszedl do mnie i zagadal. 

– Tej, dziku, mam sprawe. 
– Jaka? 
– Tej, wiosna idzie. 
– Rychu, do wiosny to w chuj czasu. 
– Szykowac sie trzeba. 
– Co to znaczy? – bo nie rozumialem i co to ma wspólnego ze mna. 
– Wee, no, kurfa, centymetr i chuste potrzebuje. 
– Jaki kurwa, centymetr? – chuste chyba kojarzylem. 
– Kurfa, no centymetr na sto piecdziesiat dni do cywila, no kurfa. 
– Weee, powaznie? – lekko go przedrzeznialem 
– Kurfa, wiesz tam na jednej stronie trzeba odjebac kolorowa historyjke, czaisz? 
– No, ok, ale co mi do tego? 
– No… kurfa, ty ladnie malujesz, odjebal bys mi taki centymetr, no i chuste. 
– Ty, ja nigdy czegos takiego nie robilem i pewno po katach bede sie z tym musial kitrac. 
– No, raczej. Tej, ale nie za darmo. Fajki, kawa co tam chcesz – „dobra, Rychu” myslalem „ja w dupie mam kawe i fajki”. – Zrobie to jezeli odpuscicie troche docieranie chlopaków z mojej fali i tego dzika, Rafa, zreszta juz na dniach nowe jesienne koty beda – Rychu patrzyl na mnie zaskoczony. 
– Tej, dla mnie moze byc, ale nie tylko ja jestem stary. 
– To docierajcie ich raz na dwa dni i lzej. 
– Kurfa, nie wiem – zafrasowal sie. – Jak zalatwie, to mi wyjebiesz na chuscie Conana w kredkach. 
– Chuj, nie ma sprawy. 

Po kilku dniach od tej rozmowy, Rychu przyniósl mi centymetr krawiecki i kawal przescieradla. Zauwazylem, ze chlopakom odpuszczono i to znacznie. Czesto gdy wracalem w nocy oni jeszcze gadali cicho w sali. Dziadek na kompani byl tylko jeden, kierowca i odszedl cichaczem. Zas z garnizonu przywieziono swieze mieso, sort jak zwykle. Politruk nikogo sobie nie przysposobil, a ja i tak mialem na wszystko „wyjebane”, jak to sie tu mówi. 

Któregos dnia skrecilem podczas zaprawy noge w kostce, bo sie posliznalem. Trafilem do gabinetu, mialem szczescie, byl dzis doktor Tomasz, czyli kapitan Tomasz. Jowialny mezczyzna w wieku miedzy trzydziesci a czterdziesci lat. Mego wzrostu grubasek, o jasnych oczach, pszenicznych wlosach i takich samych wasach. Bialy kitel, sweterek w serek, widac, ze z PEWEX-u i wojskowe spodnie. Przywital mnie serdecznym usmiechem. Potem macal mi kostke, zawinal w elastyczny bandaz, dal mi Altacet i jakies proszki przeciwbólowe. Spytal czy mam gdzie robic kompresy, bo jak nie to mam zglaszac sie na izbe chorych do sanitariusza. Ja odrzeklem, ze mam, bo mam pracownie. On sie szerzej usmiechnal i powiedzial: 

– To ty jestes ten student? – odpowiedzialem twierdzaco, potem przez godzine gadalismy o swoich przypadkach. On mi mówil jak nienawidzi „syfu”, ze z winy ojca, który byl zlewem i to dlatego wyladowal na WAM-ie, a nie w jakies Akademii Medycznej. Robi wszystko zeby go wywalili, ale to nie takie proste. Bylo sympatycznie. Wypilismy kawe, spalilismy paczke fajek, bo nie bylo pacjentów. Juz sie zegnajac powiedzial: 
– Janusz, mysl troche. Szkoda czasu. 

No, i troche sie dzialo. Jesienne koty, kurwica Starego, a nadchodzil listopad, juz bylem osoba rozrywana, gdy swój centymetr i chuste pokazal wszystkim Rychu. Kazdy stary mnie zaczepial, jeczal, prosil o przysluge. Nie bylem w stanie tego zrealizowac. Znalazlem Rycha i powiedzialem mu, ze nie chce nikogo obrazac ani wybierac komu cos tam zrobie. Powiedzialem, ze namaluje jeszcze trzy chusty i z piec centymetrów, bo i tak to robie w nocy, kryjac sie przed Politrukiem. Stwierdzilem, ze zrobimy losowanie, kogo wylosuje temu namaluje. 

Na poczatku listopada przyszedl snieg i mróz. Jednego wieczoru musialem pelnic sluzbe podoficera dyzurnego na kompanii, bo w miedzyczasie dostalem jedna belke na pagony. 

Dowiedzialem sie kto dzis pelni funkcje oficera dyzurnego. Traf chcial, ze to sierzant Tocki. Tocki to typowy zlew, maly, gruby, z czerwonym ryjem, mial jednak niebywala zalete, ze byl leniem. Po capstrzyku nie widziales go do pobudki, spal w pokoju oficera dyzurnego w sztabie. Juz wiedzialem, ze spedze noc z twarza wtulona w blat biurka. Przejecie sluzby, potem kocurki wyslalem na rejony, toaleta capstrzyk i spokój. Docieranie w salach szlo pelna para. Dziadka Rycha poinformowalem, ze to mi wisi, byle by po zandarmerie nie trzeba bylo dzwonic i pomoc medyczna. 

Dzis padal snieg i bylo zimno. Jeszcze nie chcialo mi sie spac i za duzo dzialo sie na kompanii. Wszyscy wiedzieli kto ma sluzbe oficera. Usiadlem przy biurku i rozwiazywalem krzyzówke. Uslyszalem pukanie do okna w szczycie holu tuz kolo mojego biurka. W pierwszej chwili nie poznalem, kto to puka, czyli kto ma warte na trzeciej zmianie przy bramie koszar. To byl Rafal wiec uchylilem okno. 

– Pizdzi dzis strasznie – powiedzial. 
– No, jebie niemozebnie – dodalem. 
– Zrobisz kawe lub herbate wartownikowi, ty dobry czlowiek – usmiechnal sie. Kurwa, te jego sarnie oczy sprawiaja, ze duzo wiecej bym zrobil. 
– A co chcesz, Rafal? Kawa, herbata, mocna czy slabsza? Mam w chuj kawy, bo chusty maluje. 
– Jak tyle masz, to narób mi ty takiej siekiery, a fajki masz, bo moje na wartowni? 
– Pewnie, masz pal – podalem papierosy i zapalniczke. Ktos pizdnal drzwiami na koncu korytarza i biegl do kibla. To byl Malpiszon: 
– Kurwa, zamknij okno, bo pizdzi – krzyczal 
– Melduj cioci, wartownika poje – rzucilem w odpowiedzi. 
– Jak masz, daj dwie lyzki cukru – domagal sie zza okna Rafal. Robilem nam te kawy, a morda mi sie sama cieszyla, jak to mówia w wojsku. 
– Masz, pij, ostroznie. 
– Dobra, mocna, nie chce mi sie tam samemu stac przy bramie. Pogadamy? – zapytal 
– Pewnie – odpowiedzialem, choc bardziej prawdziwe byloby „z rozkosza”. 
– A dasz fajki jeszcze? 
– Masz te paczke, ja mam d**ga w biurku. 
– Gitara jestes – powiedzial z usmiechem. Patrzylem na ta twarz i juz mi stal na bacznosc. Pilismy kawe, palilismy, gadalismy o pierdolach, o Tockim co pewnie na d**gi bok sie przewraca. Bylo kolo jedenastej, na kopanii jak w ulu, ale mialem to w glebokim powazaniu. 
– Idz umyj kubki – powiedzial Rafal. – No, dobre twoje, teraz bedzie moje, no idz. Ja ide za magazyn zaraz wracam. 
Poszedl, ja myslalem „co on chce” ale poszedlem, umylem i wrócilem. Wyciagnal zza pazuchy zimowej kurtki butelke wina typu wino. 
– Skad to masz? 
– Oj, tam mam – i sie usmiechnal. – Ja specjalnie z lasu przyniósl, bo wiedzial, ze masz sluzbe, a pogadac ja chcial. I ja sie ustawil na trzecia zmiane przy bramie – Caly czas ta jego twarz promieniala radoscia. – No nalewaj ty, tak po polowie kubka, niech zostanie na zas. Pózniej schowaj bo tu mróz. 
– No, dobra – nie lapalem o co chodzi, ale juz podniecony i majacy mozliwosc rozmowy z nim godzilem sie na wszystko. – Jak kupiles wino? Skad je masz? – dopytywalem. 
– Od Zoski ze wsi. No, ty wiesz, ona sie tu ustawia na jebanie, no w lesie, a jak co trzeba, to kupi i przyniesie – usmiechal sie, a ja poczulem kolke zazdrosci, ze takie kurwiszcze jakas Zoska moze cieszyc sie bliskoscia Rafala. Chyba mialem nie ciekawy wyraz twarzy, wypilem pierwszy lyk wina, on tez i rozesmial sie – Oj, ty mój pedalku, zazdrosny, czy jak? 
– Sam nie wiem Rafal. No, przepraszam. 
– Oj, tam. Ja wiem, ty wiesz i tyle. 
– Rafal, nie mów „pedal”, a mów „homoseksualista”, prosze. 
– Homosaksaulista, ja tego nie powiem. to za trudne, ale ty nie pedal ale mój pedalek – i znowu sie smial – rozbrajal mnie ten facet. Niech mu bedzie „pedalek”. – To jak ty sie zrobil, ten pedalek? 
– Rafal, nie wiem, chyba to samo przyszlo – opowiedzialem mu sen o rekach Andrzeja i o tym jak go zobaczylem, jak sie pózniej nakrecilem i ten wspólny bieg. 
– No, to ty jak baba, zakochany we mnie, co? 
– Kurde – milczalem, no co mu powiedziec? 
– Bez wina, nie rozbierjosz – dokonczyl reszte, spojrzal w strone bramy. – Latarki, zmiana idzie, ja tu znowu o czwartej. Nie, spij pogadamy. 

Odszedl od okna, ja je zamknalem. Przygladalem sie temu jak czekal na zmiane warty. Potem zrobilem porzadek, schowalem butelke z winem. Po pól godzinie bylo juz zupelnie cicho. Siedzialem przy biurku i bylem szczesliwy, spelnilo sie moje marzenie, rozmawialem z nim. I to rozmawialem po raz pierwszy w zyciu szczerze o swojej seksualnosci. „No dobra niech nawet bedzie ten pedalek.” myslalem i nagle cos mnie olsnilo! Kurcze, on powiedzial, ze nie jestem „pedal” tylko „jego pedalek”, czyli… chyba mnie zaakceptowal. Chyba mu sie podoba to, ze nie tylko dziewczyny sie za nim ogladaja ale ze moze miec kazdego. Moja erekcja nie dawala mi spokoju, jednak nie chcialem isc do toalety i szybko sobie strzepac. Za kwadrans czwarta zaczalem przygotowywac kawe. O czwartej byla zmiana. Kilka minut po juz uchylilem okno i powiedzialem: 

– Rafal mam goraca kawe, chodz. 
– A co ty taki niecierpliwy, oni do wartowni jeszcze nie doszli – znowu te doleczki i usmiech. 
– No nie spalem, czekalem na ciebie. 
– To ilu facetów miales? No, ty mi mówil o tych rekach, no i o mnie. No, ale to macanie sie nie liczy, bo to nie bylo nic. 
– Rafal, kurde, ja nie mialem nikogo, w liceum kochalem sie w takim chlopaku, ale nawet takiego macania nie bylo. 
– To ty dziewica – i smial sie. – Zapalimy. Bozesz ty mój, dwadziescia jeden wiosen i dziewica! 
– Meska dziewica, dziewczyn wyruchalem sporo w akademiku – powiedzialem twardo. 
– To moze ty nie pedalek, jak z dziewczynami lubi? 
– No wlasnie nie lubi, a jedynie moze. Moge to robic z nimi, ale tego nie lubie. Robie to, bo wszyscy kumple to robia i zeby nie bylo gadania, ze dziewczyn nie lubie. 
– A jakiego masz chuja, co? – zapytal. A ja nie wiedzialem do czego ta rozmowa zmierza. Zadawal te pytania bez jakiegokolwiek zazenowania, chyba czul, ze moze mna krecic jak chce. 
– Poczekaj umyje kubki, to to wino rozpijemy, bo pytasz o takie rzeczy. 
– O jakie? Ja ciekaw, ty mojego widzial, trzymal, lizal. To ja chce wiedziec. O! 
– Dobra umyje kubki, minuta jestem – wrócilem rozlalem wino, które bylo schowane w koszu na smieci. 
– No, to jakiego – zapytal 
– O polowe mniejszy, no i duzo chudszy, z duzym grzybem. Wiesz chudszy ale od twojego, bo w ogóle dosc gruby – platalem sie. 
– A ty widzial takiego kutasa jak mój? 
– Nie. Ty masz najpiekniejsze berlo jakie widzialem w zyciu – zapewnialem. On zrobil sie jakis smutny. Patrzyl mi w oczy i powiedzial. 
– Oj, oj, ty glupi. Ty by zobaczyl, jakby takiego mial. Dziewczyny nie chca dawac, bo sie boja, nie poliza bo nie. Tylko ta Kryska chciala, ale to ruchawiec. Jak ja jej troche wsadzil, a ona jak swinka kwiczala, ze nie, ze koniec, ze za wielki. Do ust nie chciala, bo tez za wielki. Ot co troche polizala ale sie znudzila. Powiedziala, ze zwali mi jak jej pizde wylize. Wylizalem, a ona pózniej troche powalila i powiedziala, ze reka ja boli i zebym sobie zwalil sam. Powiedziala, ze jeszcze popyta kolezanek, moze która chetna – westchnal. – No i byly jeszcze takie dwie ale to samo – potem mówil, ze wszyscy ruchaja w tym lesie, a najwiecej Janek „Malpiszon”, ze tylko on nie rucha, ze on ma z tym chujem same problemy. Teraz jest lepiej bo nie tak czesto mu staje jak kiedys. Nawet w cerkwi mu stawal na nabozenstwie i musial uciekac, a w szkole chlopaki go nazywali „Kutas”. Oczy mial smutne jak o tym opowiadal. Widzialem, ze to cos za co ja bym dal sie zabic, jest zródlem udreki tego chlopaka. Nagle sie usmiechnal i powiedzial: 

– I zrób kawy, to jeszcze cos ci powiem – zrobilem kawe, pilismy chwile w milczeniu, a on mi popatrzyl w oczy i stwierdzil. – No, po tym wszystkim to ja cie nawet polubil, no bo ty pierwszy mnie lizal i chcial wiecej – smial sie, a ja razem z nim. – No, ale ani baba z baba ani chlop z chlopem nie maja dobrego ruchania, mnie baby sie chce – skonczyl. 
– No, nie przejmuj sie, kiedys znajdziesz jakas, pewno twój ojciec ma podobnego. 
– Ojca to, ja malo pamieta. On dziesiec lat w Stanach siedzi i brat juz szesc. Ja, matka i siostra tu siedzimy. Dlatego ja tu przyszedl, jak tylko skonczyl lata, ja do Stanów chce. 
– Co, gospodarstwo rodzice tu maja? 
– Nie zaklad kamieniarski, matka z siostra rzadza. Ja teraz pomagam przy robocie jak do szkoly nie chodze. 
– A nie chciales dalej sie uczyc? 
– A po co? Tylu umiera, ze zawsze beda pieniadze. 
– No, moze masz racje. 
– No ptaszyna, ty mi powiedz, ty mojego sie nie bal? Powiedz gdzie ja ci bym go wlozyl? – smial sie. – Jego nie polkniesz, a w dupe nie wloze, bo tam w srodku gówno. Nawet jakby i wlozyl, to by cie rozerwal – pilismy kawe i on mi powiedzial, ze ta nasza noc bedzie pamietal, ze tez mi zyczy chlopaka, który mnie bedzie chcial ruchac. 
– Rafal, no to jest tak. Ja tez marze o tym, bym i ja komus mógl wlozyc. 
– To idz do Kryski, jej mozesz ale z przodu wlozyc – smial sie. – Zamknij okno, nagrzej korytarz. 
– Dobra – wzialem kubki z pa****tu i zamknalem okno, zostalo pól godziny do pobudki. 

Zastanawialem sie czemu ta rozmowa sluzyla. Dlaczego chcial ze mna rozmawiac o tak intymnych sprawach ? Kurde, gdyby on byl homo, bylibysmy bardzo szczesliwi. Z d**giej strony niepokoily mnie te teksty o gównie w srodku, sam widzialem na ceramice greckiej sceny seksu miedzy facetami. „Moze nie jest tak zle” myslalem. 

Dwa dni pózniej przyszla odwilz. W kolo sraczkowato i szaro, do tego mokro. Zaczalem troche sie socjalizowac. Dziadkowie pieli z zachwytu na moimi „dzielami”, moi “nowi starzy” po obcince juz ustawiali sie w kolejce do mnie po przyszle chusty i centymetry. Wszystkim podobaly sie centymetry, które robilem ze scenkami erotycznymi, malowalem je farbami akrylowymi, fluorescencyjnymi wiec byly oczojebne. Z Rafalem, czesto swobodnie rozmawialismy, zgodzil sie, zeby go nazywac Rafi. Ja sie zgodzilem na to, by mnie nazywal „pedalek”, jezeli nikt nie slyszy. Nie bylo okazji by prowadzic jakies szczere rozmowy. On w sluzbie, ja poza nia. Obiecalismy sobie, ze gdy bedzie jakas wspólna sluzba, to znowu sobie pogadamy. 

Któregos dnia padal deszcz, zacinal wiatr, ja zas robilem rzut skrzydla orla na plansze. Cisze przerwal stukot buciorów na klatce schodowej, po chwili podoficer dyzurny wpadl do pracowni i oznajmil mi, ze mam sie stawic sie do rozladunku plyt chodnikowych, na rozkaz Starego. Klnac na czym swiat stoi, ubralem sie i pobieglem sie zameldowac. Robota byla koszmarna, trzeba te plyty bylo rozladowywac z naczepy i z rak do rak podawac i przenosic. Cale szczescie, ze dali nam rekawice ochronne. Wiatr z deszczem zacinal, kaprale wyzywali sie na nas za swoje wkurwienie, bo musieli tu stac i dowodzic. 

Po godzinie, bylo juz niezle bajoro pod nogami. Przenoszac plyte, posliznalem sie, padajac jakos ja odrzucilem. W gescie rozpaczliwego ratunku, ale sie nie podparlem. Od upadku pociemnialo mi w oczach. Ból w okolicach ledzwi byl nie do zniesienia, nie moglem sie podniesc. Zawolano sanitariuszy, którzy zaniesli mnie na noszach do izby chorych. 

Lezalem samotny w izbie chorych, nie mogac sie ruszyc i czekalem na kapitana Tomasza. Izba chorych to byly trzy sale. Jedna z nich przeznaczona byla dla sanitariuszy, zas dwie pozostale byly dla chorych. Na ten przybytek zostalo adoptowane jedno z mieszkan w „zlewowskim” bloku. W pokoju, w którym przebywalem ustawionych zostalo szesc lózek, po trzy przy kazdej ze scian. Mnie polozono na pierwszym lózku przy drzwiach i polaczone ono bylo z obecnie pustym lózkiem. Pod samym oknem stalo jeszcze jedno lózko. W wolnych przestrzeniach ustawione byly szafki zolnierskie. Milym zaskoczeniem byl kolor scian, swietlista zólc i podobne zaslony w oknach. Do sali wszedl sanitariusz Jacek, taki sympatyczny szatyn o milej powierzchownosci z wszechobecnym wasikiem w wojskowej kulturze. Zapytal; 

– Janusz i co? Napierdala? 
– No, boli, nie moge sie ruszyc – próbowalem lekko uniesc sie na lokciach ale zaraz opadlem na poslanie i tylko wyjeczalem: – O kurrrwa, jedna. 
– Janusz, zaraz przyjdzie Zbyszek i bedziemy musieli cie rozebrac z tych lachów, umyc i przebrac cie w pizame. 
– Nie zartuj, ja kapalem sie wczoraj. 
– Sorry, Winetu, tez nie lubie komus myc dupe i kutasa ale jak mus to mus. Chyba, ze sam to zrobisz. No i kurwa, Tomka dzis nie ma, on ma dyzur w garnizonowym szpitalu. Mamy ci podac zastrzyk przeciwbólowy, jak nic nie pomoze to wzywac ambulans. 
– Jacek – wydusilem z siebie – czy to mycie jest konieczne? Nie chce gola dupa tu swiecic – ratowalem sie przed obnazaniem. 
– I tak, nie mozesz tu spac w szortach. Tylko pizama i podkoszulka – szczerzyl sie Jacek. – Czekaj musze rozlozyc gumowego kondona na lózko obok. Tam cie oprawimy – smial sie perliscie. 
– A gdzie mnie umyjesz? 
– No, na tym kondonie, wiesz gabka. 
– Kurwa, Jacek, no wez – patrzylem na niego blagalnie i uslyszalem otwieranie i zamykanie drzwi, zaraz w pokoju pojawil sie Zbyszek, wysoki zylasty blondyn z wasikiem. 
– Jacek, a gdzie jest ta guma? – zapytal Zbyszek. 
– Tam, u nas w szafce pod oknem. Tam sa gabki i miednice – odpowiedzial szatyn. Po chwili lózko obok poslane bylo gumowym przescieradlem. Zbyszek przyniósl miednice z letnia woda. Zapytal: 
– Kto mu myje dupe? 
– Moze da rade sam trzymac sie za kutasa? – ironizowal wysoki blondyn. 
– Kurwa, dam, nie róbcie sobie jaj, moze i dupe sobie podmyje. 
– I tak bedziesz korzystal z kaczki i basenu – dlawil sie smiechem Jacek odpowiadajac. – Czyli bedziesz sral i szczal jak niemowle w lózeczku. Tylko pamietaj, ze musisz nas wolac. 
– Ja pierdole!!! – powiedzialo mi sie. Zbyszek spojrzal na mnie powaznie i powiedzial: 
– No i widzisz my tu tez mamy swoje atrakcje. Czasem trzeba z cudzym gównem i szczynami do kibelka latac, a potem jeszcze brudna dupe umyc. Wiec juz bez jaj, taka sluzba – sprawnie mnie przeniesli na d**gie lózko. Zbyszek delikatnie mnie rozbieral, a Jacek zmienial koc tam gdzie lezalem, bo byl caly w blocie. Gdy skonczyl, pomagal Zbyszkowi rozebrac mnie do naga. Lezalem na zimnej gumowej powierzchni, czerwony jak indor, zaslaniajac swój wstyd. 
– Zobacz Jacek, kurwa dziewica nam sie trafila. 
– Chlopaki nie róbcie jaj. Ja sie zesrywam z bólu, kurwa, nawet rak nie moge trzymac na jajach bo ciagna mnie plecy. 
– Polóz te lapska wzdluz ciala i tak cie widzimy nago, nie pierwszego nie ostatniego. No juz – i Jacek polozyl mi recznik na biodra. Naprawde obmywali mnie delikatnie ale nawet uniesienie rak do góry przyprawialo mnie o nieznosny ból. Robili to fachowo w gumowych rekawiczkach, wiec nawet gmeranie w moim rowku gabka, bylo aseksualne. Nagiego i wytartego przeniesli na d**gie lózko i ubrali w szpitalny sort. Na koniec Jacek zrobil mi bolesny zastrzyk. Przykryli koldra. Posprzatali wszystko. 
– Chcesz cos jesc? – zapytal Zbyszek. – I pamietaj masz potrzebe to krzycz. Widzisz nie bylo strasznie, a czasem trzeba pozartowac. 
– Na razie dzieki za wszystko, chlopaki – odparlem cichym glosem. 

Lezalem sam w sali, walczac z bólem. Potem cierpienie zaczelo ustepowac otumanieniu i zasnalem. Rano pojawil sie kapitan Tomasz. Ugniatal, rozciagal, macal, stulal, pukal w moje cialo. Stwierdzil, ze mam naderwane przyczepy miesni jak i ponaciagane pewne partie. Zaordynowal lezenie bykiem, masci i cos na usmierzenie bólu. Na koniec mi powiedzial, ze za tydzien przeprowadzi jeszcze jedno badanie i zebym sie nie martwil, bo myslenie ma przyszlosc. Kompletnie nie rozumialem o co mu chodzi z tym mysleniem i przyszloscia. 

Pierwsze kilka dni bylo bardzo bolesnych, ale Jacek ze Zbyszkiem zajmowali sie mna jak nianki. Mówili, ze fajnie, ze ktos jest chory, bo przynajmniej czas plynie szybciej i oni maja jakies zajecie. Wcierali mi masci, ordynowali tabletki, myli, podawali basen, kaczke i karmili. Po pieciu dniach z ich pomoca docieralem do lazienki i zalatwialem intymne potrzeby. Niestety kapali mnie w dwójke bo w wannie sam sobie nie radzilem i trzeba bylo mnie trzymac. Wiec ja nagi, a jeden z nich w szortach mnie trzymal, d**gi operowal prysznicem. Nie czulem zadnego wstydu przed nimi. Zawsze bylo troche grubych zartów i smiechu. Zbyszek twierdzil, ze jak Jacek mnie trzyma, to mi staje. Ja sie obruszalem i krzyczalem zeby mi nie wsadzal chuja w dupe. 

Trzeciego dnia mojego pobytu w izbie chorych, zaczal sie festiwal karciany. Gralismy w tysiaca, trzy, piec, osiem, makao, chuja, dupe biskupa. Chetnie zagral bym w brydza ale byla nas trójka, a Zbyszek i tak nie umial wiec nie bylo sensu grania z dziadkiem. Odwiedzilo mnie kilka osób z Politrukiem na czele, który udawal zafrasowanego. Widzialem sie z Rafim ale nie byl sam. Tak przetrwalem do nastepnego spotkania z kapitanem Tomkiem. Tym razem w gabinecie. Spytal sie jak sie czuje, czy odczuwam ból. Znowu mnie wymacal na rózne sposoby. Zapalil papierosa jako, ze bylismy sami i powiedzial: 
  
– Od dzis jestes chory na rwe kulszowa. Czy rozumiesz co chce ci powiedziec? – patrzyl na mnie uwaznie i kontynuowal: – Za tydzien lub dwa wyladujesz w szpitalu garnizonowym na neurologii u doktora Zachary. On jest tam ordynatorem i moim znajomym. Po miesiacu lub dwóch… No, co sie stanie? Pomysl.  
– To wyglada na spisek – rozesmialem sie. – Toz Politruk dostanie kurwicy.  
– Od dzis zmieniam ci leczenie. W iniekcjach bedziesz dostawal witamine B12 z pyralgina i cocarboxylaze. Dupa bedzie ci odpadac z bólu. Tego nie unikniemy. W szpitalu tez to bedziesz dostawal ale wszystkie piguly, które tam ci beda podawac wrzucaj do kibelka. Moze juz w lutym bedziesz wolny. Powiedzialem ci, ze myslenie ma przyszlosc.  
– Panie doktorze ale jak ja sie odwdziecze?  
– Spadaj szkoda tu ciebie, a sam wiesz co sadze o LWP-ie, mam go dupie. Teraz ci wszystko wyjasnie – dostalem wyklad pod tytulem walac w chuja, choruje na korzonki. – Pamietaj lewa noga bedziesz zamiatal podloge przez trzy miesiace. 
  
Tak oto kapitan Tomasz dal mi przepustke do cywila. Teraz musialem ogarnac swój balagan. Poprosilem Jacka by sprowadzil Rafala do mojego loza. Rafi przyszedl nastepnego dnia popoludniu. 
  
– Kurwa, jak ty tu masz cieplo na tej izbie.  
– A co w koszarach zimno?  
– No, kurwa, od kilku dni spimy w morówkach. Ten stary chuj, kazal przykrecic ogrzewanie. Na wartowni i w sztabie jest normalnie, a na kompanii chujnia, Syberia.  
– To posrany kutas – powiedzialem – Sluchaj Rafi, daje ci zadanie bojowe. Masz tu klucz od mojej kanciapy. Musisz tam wejsc cicho i wyciagnac chusty, centymetry, kawe, papierosy, mój szkicownik i olówki.  
– Co ty tu bedziesz im to robil?  
– Rafal ja za tydzien lub dwa laduje w szpitalu. Musze im to oddac, bo tego nie skoncze – w oczach Rafala pojawilo sie zdziwienie i chyba zal.  
– Na dlugo do tego szpitala ty idzie? – zapytal.  
– Nie wiem – musialem klamac, ze to w chuja granie, wiedzialem tylko ja i doktor Tomek z ordynatorem.  
¬– Ale to co, te plecy…  
– No tak, wlasciwe bardziej dupa i noga. To korzonki.  
¬– Jak u starego dziada – smial sie Rafal. 

Wytlumaczylem mu gdzie jest skrytka. On zas poszedl i wrócil ze wszystkim po kwadransie. Posiedzial chwile, gadalismy o wszystkim i o niczym, bo nie mozna bylo swobodnie rozmawiac. Krecili sie Jacek ze Zbyszkiem. Poprosilem Rafiego, by zawolal Rycha, bo chlopakom musze oddac ich gadzety. Sugerowalem, by do mnie wpadal, bo mi sie nudzi. On stwierdzil, ze chetnie, bo tu cieplo. 
  
Do dwóch dniach izba zaczela sie wypelniac ofiarami zimnego wychowu. Trzeciego dnia do sali zakwaterowano trzech kotów i Wladka Sienkiewicza z mojej druzyny. Po dwudziestu minutach pojawil sie Rafal. Tez wygladal jak smierc. Kaslal, lecialo mu z nosa i mial bardzo wysoka goraczke. Jedyne wolne lózko, bylo kolo mnie. Smialem sie jak glupi, gdy juz w pizamie kladl sie obok mnie. Patrzyl na mnie szklistym wzrokiem i zapytal: 
  
– Co sie tak brechta?  
– Nic  
– No, co?  
– Nic, nic – i pochylilem sie do jego ucha, szepcac: – Nie boisz sie moich wedrujacych rak. On sie spojrzal, usmiechnal i powiedzial pólglosem.  
– Tylko nie dzisiaj, zle sie czuje.  
– Ja tylko zartuje, bez obaw.  
– Oj, tam niech one robia co chca ale nie dzis – puscil mi oczko – Teraz ja poszedl spac – powiedzial i przewrócil sie na bok.  

Lezalem i analizowalem te glupia gadke. Czyzby pozwolil mi sie macac? Nie, to taki zarcik tylko. Nie bede psul naszych relacji i tak cudem uratowanych. 

Po poludniu szalal Armagedon. W izbie pelno ludzi kaszlacych, wycierajacych nosy, spiacych. Jacek latal z tabletkami, zastrzykami i miednica, bo kilka osób, w tym Wladek, rzygalo. Dzis nie bylo mowy o grze w karty. Zbyszek w czytelni na dole organizowal d**ga izbe chorych. Jak sie okazalo, niedomagalo czterdziesci piec osób. Sciagneli posilki z garnizonu, bo nie mial kto tluc wart. W koszarach lodówka, bo rury popekaly i teraz brygada to naprawiala. Ludzie spali w czapkach, plaszczach, butach pod kocami. „No to sobie zaoszczedzil chlopak na ogrzewaniu” myslalem smiejac sie w duchu. Chcialem Tomaszowi, podpowiedziec aby dla kadry zorganizowal izbe chorych bez klamek, bo przeciez to wariatkowo. 

Cale popoludnie i wieczór obserwowalem Rafala, mocno sie pocil, spiac majaczyl przez sen, przerywany suchym meczacym kaszlem i trzasl sie z zimna. Jako, ze mialem dwa koce wierzchnie, jeden przerzucilem na jego lózko. Mnie bylo bardzo goraco bo tu ogrzewanie dzialalo pelna para. Przykrywalem go, gdy sie rozkopal. Nie jadl ani obiadu, ani kolacji. Mial niezdrowa rumiana twarz i rozpalone, zalzawione oczy. Czasem, dotykalem jego rozpalonego czola, by upewnic sie, ze goraczka spada. Wieczorem pojawil sie oficer dyzurny zlustrowal izbe, rozmawial z sanitariuszami. Nie palilem juz w sali. Aby sobie zapalic, kustykalem do lazienki. Troche sie nudzilem przy szybko zapadajacym zmierzchu, nawet nie wlaczalismy swiatla. Cala ekipa byla senna, chlopcy zmorzeni goraczka i zmeczeniem, odsypiali. Tylko Jacek podczas swojego obchodu zapalal na chwile swiatlo, by podac medykamenty. Wlasciwie to cala swoja uwage skoncentrowalem na Rafale, bacznie mu sie przygladajac. Chcialem go przytulic, pocalowac ale jak opiekun, jak to robi matka z chorym dzieckiem.  

Nastepnego dnia rano obchód, Tomasz wszystkich osluchiwal, badal, zartowal. Ordynowal zmiany w lekach. Stwierdzil, ze wszystkim zrobi dobrze tygodniowy pobyt w izbie chorych, co zostalo przyjete entuzjastycznie przez pacjentów, troche mniej przez sanitariuszy. 

Po obiedzie widac, ze chlopcy czuli sie lepiej. Wszyscy gadali o dupie Marynie, o „Starym”, który jest jebniety. Ktos pokazywal zdjecie swojej dupy i domagal sie ogólnej aprobaty. Potem opowiesci o seksie, którego nigdy nie mieli ale slowa nic nie znacza i mozna snuc opowiesci. Rafal opowiadal jak mu sie Kryska w lesie oddawala, byla to inna wersja historii, która znalem. Ja sluchalem zdziwiony , a on mi puszczal oczka. Potem zeszlo na dowcipy. Oczywiscie te pikantne i sala rzala smiechem. Nudzilem sie i zaczalem szkicowac odkryta stope Rafiego. Potem robilem studium jego dloni. On podgladal i mówil:  

– Ty jest zupelnie pojebany.  
– To tylko dla wprawy, wiesz tak jak na studiach plastycznych maluje sie, rysuje ludzkie cialo.  
– To rysuj Sienkiewicza – powiedzial  
– On lezy za daleko, ty tu z boku wiec ciebie rysuje.  
– To narysuj moja twarz, zobacze jaki z ciebie artysta – pochylil sie do mnie i szepnal do ucha: – Ja wiem co ty by chcial rysowac – smial sie jak glupek.  
– Tamto nie jest do rysowania- odparlem – Tylko do zabawy – nachylilem sie i mu powiedzialem cichutko.  
– Glupek – odpowiedzial.  
Konczylem jego portrecik, wyrwal mi go z rak i krzyknal.  
– Oj, jebany, on jest wykurwisty artist!!!!  
– Pokaz – rozleglo sie na sali.  
– O kuwra, jutro mnie rysujesz – krzyknal Wladek, a po chwili reszta. 
  
Slyszalem same ochy i achy, ze nie ze zdjecia , a tak na zywo rysowane, ze kazdy taki portret chce miec juz albo potem, zeby w mundurze go narysowac, zeby dziewczynie wyslac. No i chuj, slawa. Jednak w dupie mialem te inne mordy, wiec sie wilem w tlumaczeniach jak piskorz. Obiecalem, ze jak wyjdziemy z izby to im portrety narysuje, bo tu mam chujowy papier i zle olówki. Tlumaczylem, ze potrzebne mi rózne twardosci olówka, ze mam tylko twardy olówek i zle sie kladzie nim cienie, ze jak wyjdziemy to im zrobie pizdeczke ale musze miec odpowiedni sprzet.  

Wieczorem znowu wszyscy gadali o niczym. Czesc drzemala, ja sobie szkicowalem dlonie Rafala. On mimo tego, ze podwazal moja sprawnosc umyslowa, chetnie mi pozowal. Wszyscy ukladali sie do snu, ja dokustykalem do lazienki, zapalilem papierosa i umylem sie. Gdy wrócilem swiatlo bylo zgaszone, chlopcy próbowali zasypiac. Lezalem w poscieli i nie moglem spac. Gapilem sie na plecy Rafala i znowu nakrecalem sie jego obecnoscia. Jego bliskoscia. Sam nie wiem kiedy moja reka zaczela, glaskac plecy Rafiego. Przywolalem sie do porzadku, schowalem dlon pod koce. Pragnalem go dotykac, byc blizej tego ciala, ale wiedzialem, ze to nie mozliwe, ze stracilbym te sympatie, która sie miedzy nami nawiazala. 

Po kilku minutach Rafal odwrócil sie w moja strone. Zblizyl sie do krawedzi lózka. Mial otwarte oczy, nie spal. Patrzyl na moja twarz. Myslalem, ze mnie zaraz opierdoli za to dotykanie. On zas sie usmiechal wyciagnal dlon i palcem wskazujacym pokiwal, dajac mi znak bym sie zblizyl. Zrobilem to, a on szepnal: 
  
– Chcesz? – odpowiedzialem, skinieniem glowy – Ja dzis tez chce – dodal cichutko.  
– Moge? – on tylko potaknal. Moja reka wpelzla w jego posciel. Po chwili trzymalem w dloni jego olbrzymi jeszcze nie w pelni sztywny klejnot. On usmiechal sie i dodal:  
– Smialo, ty nie bój sie. 
  
Jakiez bylo moje zdziwienie, gdy po chwili czulem ciepla dlon na swoim, sterczacym maszcie. To byla inna dlon niz dlonie sanitariuszy, którzy ostatnio mnie czesto tam dotykaly. Jego ruchy na moim pienku byly rózne niz te, które znalem od lat. Obejmowal mi go jakos delikatnie i tak tez nim poruszal i nagle poglebial ten ruch, gwaltownym szarpnieciem, naciagajac skórke do granicy bólu. Nie wytrzymalem, z moich ust wyrwal sie zduszony jek. On sie usmiechal i powtarzal ten cykl. Nie wiedzialem na czym mam sie koncentrowac. Czy na wlasnej przyjemnosci, czy na tym co trzymalem w dloni, niecierpliwie szarpiac, gladzac. Jego drgajacy, wielki, przepelniony krwia, sztywny drzewiec, nie poddawal sie prosto moim zabiegom. Nie mialem ani wprawy, ani koncepcji jak sie nim zajac. Zas sam czulem sie bliski spelnienia. Wyszeptalem: 
  
– Ja juz – i wyrzucalem przed siebie i na jego dlon swoje soki, starajac sie powstrzymac przed glosna reakcja, mocno zaciskajac palce na jego pniu, zapominajac o posuwistych ruchach. On sie szeroko usmiechal i szeptal:  
– Oj, szybko króliczku. Mój dopiero stoi. Mnie sie ten twój sie podoba, taki do reki.  
– Mnie sie twój sie podoba, taki na dwie rece.  
– Poczekaj – dodal. Wysunal dlon z mojego poslania i rozejrzal sie po sali. Wszyscy spali, Wladek pod oknem odwrócony do nas plecami, slychac tylko bylo oddechy. Ktos delikatnie chrapal. Rafal powoli sciagal dól od pizamy, ja robilem to samo. Gdy skonczyl, powiedzial – No dawaj dalej. 
  
Znowu trzymalem w dloni ten zywy miecz, teraz bawilem sie nim, masowalem, ugniatalem na calej dlugosci, dotykalem jego glowy, czujac sluz, który rozprowadzalem po jej powierzchni. On zas swoja dlonia wyczynial cuda z moim ciagle sterczacym walkiem. Ja badalem dlugosc i objetosc jego drzewa zycia. Bylem w stanie przedluzajacej sie euforii. Czulem jak moje jadra chca sie wcisnac w moje cialo, jak spinaja sie miesnie, zamykajace mój otwór. Nie moglo to trwac wiecznie i znowu juz bez slowa drzalem, wyrzucajac z siebie kolejne porcje nasienia. Jeszcze nigdy to nie bylo tak blogo. Cialo, które na zmiane spinalo sie, to rozluznialo, bylo przyjemnie zmeczone, w glowie huczala burza endorfin. Cichutko wyszeptalem: 
  
– Zostaw go, ja chce tobie obciagac.  
– Nie dasz rady.  
– Chce spróbowac, jak nie to bede cie tam piescil jezykiem – Patrzyl na mnie i sie usmiechal. – Ja bardzo chce ci dac przyjemnosc, chce spróbowac twój nektar.  
– To chowaj sie pod koc. 
  
Powoli, cichutko zsunalem sie nizej na poslaniu, Rafal uniósl noge, zlamal ja w kolanie i zaprosil mnie do srodka namiotu. Ledwo moja glowa zanurkowala pod jego koce, uderzyl mnie w nozdrza silny zapach meskiego podniecenia, moje cialo zareagowalo wzmozona erekcja. Nie dostrzegalem go jeszcze ale moje rece po omacku, wyszukaly ten ksztalt, przysunalem do niego usta i zaczalem go calowac i gladzic . Teraz lizalem spodnia wydatna zyle, która mocno pulsowala, by u nasady zejsc nizej i obsypac pocalunkami ksztaltne jadra, które przy tym kolosie wydawaly sie mizernym dodatkiem. Jednak czulem, jaka to mu sprawia przyjemnosc . Wyczuwalem jak spina biodra i uda. Moja wedrówka od korzenia do jego glowy trwala w nieskonczonosc, przerywana setka pocalunków. Rysowalem jezykiem szlak milosnych wzorów. 

Dotarlem w koncu do glowy bestii, staralem sie ja zatopic we wlasnym wnetrzu, nie bylo na to szans. To bylo zbyt wielkie. Chowal sie tylko czubek lba, ja jezykiem zlizujac krople saczacego sluzu, kreslilem okregi wokól ujscia. Ten saczacy sie plyn uderzal we mnie kolejna faza rozkoszy. Trudno ocenic kto mial wieksza przyjemnosc. Po kilku minutach lizania, calowania i gladzenia Rafalowego pnia, poczulem jak jego reka dotyka mej glowy, uklada ja na swojej piersi, d**ga zas jego dlon ujmuje ten gigantyczny walec i zaczyna na nim jezdzic, tym samym rytmem, który chwile temu dal mi tyle przyjemnosci. 

Moja dlon gladzila jego jadra, palce wedrowaly ponizej, lekko uciskajac krocze. Jezyk lizal wielki, czerwony leb bestii, wysysajac kazda krople, która wypuscila ze swojego wnetrza. Zapach który mnie otaczal, stawal sie intensywniejszy. Moje palce wsliznely sie gleboko, rozsuwajac posladki, docierajac do powieki magicznego oka. Wyczuwalem jego sprezystosc i pofalowanie. Uciskalem to miejsce delikatnie, wodzilem wkolo, dostarczajac mu pieszczot, które sam tak lubilem. Szarpniecia reki Rafala byly, krótsze, mocniejsze, poczulem jak jego dlon naciera na moja potylice. Zrozumialem. Otworzylem usta i pochlonalem czubek glowy potwora w swoich ustach. Oczekiwalem chwile w napieciu na ten symbol spelnienia. Cialo Rafala stezalo, jego posladki scisnely mocno mój wedrujacy palec, utrzymujac go w bezruchu. Spazm jego ciala i strzal, który trafil gleboko w moje gardlo, zaskoczyl mnie. Nie mialem szans przelknac tak duzej porcji plynu, odrzucilem troche glowe i poczulem goraca wilgoc, zalewajaca mój policzek, skron, oko. Zlizalem resztke tego co nie zalalo mi twarzy. 

Cialo Rafala, opuszczal tonus przyjemnosci. Wielki slup lezal bezwladnie wsparty brzuchem, konczac sie tuz przed mostkiem, lsnil. Widzialem go teraz, bo Rafal odslonil moja twarz. Lezalem na jego piersiach przygladajac sie tej wielkiej, powalonej wiezy. Po mojej twarzy splywalo jego perlowe nasienie. Dotknalem go palcem, powachalem i oblizalem palec, delektujac sie tym smakiem. Palec wskazujacy Rafala zbieral z mojego policzka, to co pozostalo na nim po jego erupcji i wkladal mi to do ust. Chciwie ssalem palec, domagajac sie nastepnej porcji. 

Swiat zaczal powracac do moich zmyslów. Mrok, cisza przerywana miarowymi oddechami, a przy moim uchu dudnilo serce czlowieka, który przeniósl mnie do krainy blogosci i szczescia. Pocalowalem to cialo, unioslem glowe i chcialem pocalowac jego usta ale mi nie pozwolil tylko usmiechal sie. Gdy polozylem glowe na swojej poduszce, uniósl sie i zlozyl pocalunek na moim czole szepnal: 
  
– Dobranoc, ty masz czegos chcial.  
– Dziekuje – odpowiedzialem cichutko. 
  
Sala spowita w ciemnosci. Rafal spal albo mial tylko zamkniete oczy. Sen nie chcial do mnie przyjsc. W mojej glowie szalala burza wspomnien i rozterek. Pojawial sie tez zal, ze niedlugo stad wyjade i nie bede go widzial kilka miesiecy, a co potem? Z d**giej strony wspomnienie samej ekstazy, która sie podzielilismy tej nocy. Potem przyszlo zazenowanie. Nie umiem robic loda, ze zalosnie dlawilem sie jego sperma. Czy aby dalem mu zadowolenie, które sam przezylem? Dlaczego nie pozwolil mi calowac warg? Nie spiac, dotrwalem do poranka. 

Potem poranna toaleta, sniadanie. Rafal byl malomówny, czasem usmiechal sie do mnie. Czasem unikal mego wzroku. Ja tez mimo uniesienia, które caly czas bylo we mnie obecne, mialem dziwne odczucia lacznie z niedorzecznym wstydem. Kolo poludnia w konca udalo mi sie zasnac. Przespalem obiad, obudzilem sie póznym popoludniem. Rafal gadal cicho z Wladkiem, rozmawiali o tym co zostawili w cywilu. Wstalem, wzialem fajki i zapytalem: 
  
– Kto idzie zajarac? – Rafal odwrócil sie i zapytal:  
– Dasz zapalic?  
– Pewnie – zanim doczlapalem sie do kibelka, Rafi siedzial na rancie wanny. Zamknalem drzwi i usiadlem obok niego.  
– Co ty taki spizdzony?  
– Nie spalem cala noc i troche mi wstyd.  
– Czego wstyd?  
– Ach – sapnalem. – Nie masz zalu do mnie?  
– Glupi, czy jaki? Ja sam chcial.  
– Wstyd mi ,ze nie umialem ci dobrze zrobic.  
– Oj, pedalek, fajnie bylo. A smakowalo ci? – smial sie szeroko. – Lubisz to, co?  
– Kurwa, Rafi, no moze i lubie ale bardziej mnie jara, ze to bylo twoje. A w ogóle zajebiscie pachniesz jak jestes podniecony.  
– Daj w koncu fajke – podalem mu papierosa zapalilismy. – Mnie rano bylo wstyd, bo ci dal palcami macac dupe. Tam mnie tylko ty i papier toaletowy dotykali. Papier to chuj, nic, ale ty mi tam zrobil dobrze i glupio mi bylo.  
– Oj, Rafi, ja gdybym mógl to bym ci to miejsce lizal, calowal i jezyk wlozyl.  
– Ty zdrowo pojebany jestes! I co, bys calowal mi dupe?  
– Tak, sam mówiles, ze bylo ci przyjemnie jak tam dotykalem.  
– To pocaluj mnie ty w dupe – wstal i obnazyl posladek. Spojrzalem mu w oczy myslac, ze to zart ale widzialem w nich napiecie i oczekiwanie. Zblizylem usta do bielutenkiego skrawka skóry i dlugo i namietnie calowalem w kilku miejscach. Chcialem pocalowac tez w sam srodek ale odsunal moja glowe i wyszeptal. – Tam nie, dzis sie tam nie mylem – i podciagnal spodnie, siadajac przy mnie. Jego twarz byla powazna. – Ty by mnie tak calego calowal i wszedzie?  
– No tak, odbiera mi rozum przy tobie. Calowal bym ci nogi, wszystko, gdzie tylko chcesz i jak tylko chcesz – dopalalismy papierosy do konca. – Ja bym chcial, zebys czul, ze ja jestem dla ciebie. Chcialbym cie poczuc w sobie i w ustach i wiesz gdzie. Choc szczerze, to chuja wiem o takim seksie. Wczoraj mi nie wyszlo robienie laski, no wiesz brak miejsca i trzeba bylo byc cicho. Na koniec bylo glupio, bo nie dales sie pocalowac w usta.  
– Oj, pedalek, bo chlopy w usta sie nie caluja, a i tak cie pocalowal. Mnie bylo dobrze jak ty mi go lizal, tylko ty mojego nie umie bic, kiedys cie musi nauczyc. – i smial sie, mierzwiac moje wlosy. – W dupe to ja sie boje tobie wkladac. Ja mówil ci, jak ta Kryska sie tak darla, jak zem jej w pizde wkladal, a pizda do tego jest, nie? No i Kryski dziura jest jak wiadro, a sie darla i spierdolila. Ty nie masz dupy jak wiadro, my by caly blok obudzili, jak ja by na ciebie naparl. No, dobra idziem polegiwac – wstalismy i wrócilismy do lózek. 
  
Popoludnie i wieczór uplywaly spokojnie, leniwie na gadaniu o niczym. Chodzilismy do toalety palic fajki ale juz z Wladkiem, który tez sie lepiej czul, wiec nie rozmawialismy o naszej ostatniej nocy, czy o swoich pragnieniach. 

Gdy zgaslo swiatlo, Rafal wlozyl dlon pod moje koce, odnalazl moja dlon i scisnal ja i trzymal, bawiac sie moimi palcami. Patrzylismy sobie w oczy, usmiechajac sie. Bylo tak nieziemsko, spokojnie, a zarazem czulem rosnace napiecie. To byly pierwsze chwile w moim swiadomym, homoseksualnym zyciu, gdy wszystko wydawalo sie poukladane, akceptowane, gdy czulem sie szczesliwy. Odmierzalismy czas by miec pewnosc, ze wszyscy spia gleboko. Taniec naszych palców, usciski dloni i usmiechy oraz swiecace oczy. Lezelismy zwróceni do siebie twarzami. „Czy to jest milosc” zadawalem sobie pytanie. Rafal uniósl glowe, rozejrzal sie po sali. Spojrzal mi w oczy, nachylil sie i pocalowal mnie w usta. Trwalo to moze dwie, trzy sekundy ale czas stanal w miejscu. Moje zmysly chlonely ten delikatny dotyk cieplych warg, notowaly w pamieci kazdy szczegól. 

Rafi upadl na swoja poduszke i usmiechal sie odslaniajac biale zeby, ja chcialem cos wyszeptac, ale palec jego dloni zamknal mi usta w gescie nakazujacym milczenie. Calowalem go i piescilem jezykiem, on zas kierowany wola Rafala zniknal w moich ustach. Teraz go ssalem, juz mialem w ustach dwa palce, które przepychaly sie walczac o wzgledy mojego jezyka. Uwolnione z moich ust palce, wyladowaly w jego ustach, widzialem jak je ssal. Bylo to jak przypieczetowanie naszego wzajemnego oddania. I znowu ta sama dlon spoczela na moim policzku i badala jego ksztalt, gladzac go. W tych gestach bylo tyle czulosci, ze juz bylem pewien. Tu nie chodzi o sam seks. Wiedzialem calym soba, ze za tymi gestami skrywa sie uczucie, które trudno mi zdefiniowac. Przez pól dnia zmienilo sie tak wiele. Chocby to, ze „chlopy tez caluja sie w usta”. Moja dlon symultanicznie dotykala twarzy Rafala. Zamykal oczy, gdy dotykalem jego brwi i powiek. Calowal moje palce gdy dotykaly jego warg. Wiedzialem, ze ten strach i rozterki sprzed kilku miesiecy, gdy siedzialem okrakiem na drabinie, a Rafal wykrzykiwal mi cala swoja zlosc, byly warte tego co teraz przezywalem. O sobie moglem powiedziec, ze jestem homoseksualista, pedalem, a kim jest Rafal, wielka zagadka. „chlop z chlopem, baba z baba nie maja dobrego seksu”, „chlopy sie nie caluja” tak mówil, a potem prosba by calowac go po posladkach. I to przyznanie sie, ze dotykanie jego magicznego oka, sprawia mu przyjemnosc. Teraz ten pocalunek, ssanie moich palców, gladzenie po twarzy. Rafale, kim ty jestes? Czy ja jestem tylko obiektem badawczym, doswiadczeniem, eksperymentem? Czy sluze tylko do wyladowania chuci? Brak odpowiedzi. Tylko usmiech i balet naszych dloni, próbujacych opisywac nasze ciala. Okreslic ich cechy, by kazdy element zapisac na trwale w mózgowiu. 

Znowu opadly nasze spodnie od pidzamy. Znowu byly wysztywnione ciala, sztywne miecze, tanczace w naszych rekach. Znowu powodzia spelnienia zalewalem jego dlonie, znowu nurkujac w poscieli, lykalem jego perlowa macice jader. Rozsmarowujac po podniebieniu, delektowalem sie jej smakiem. I znowu wytchnienie, znowu dluzszy kontakt naszych warg. Znowu te uspakajajace dlonie na twarzach. Myslalem, ze to bedzie koniec pelnej namietnosci nocy. On jednak szepnal mi do ucha: 
  
– Ja chce, ten obiecany pocalunek, tam gdzie dzis ja tobie nie pozwolil – spojrzal gleboko w moje oczy, oczekujac odpowiedzi. 
– Odwróc sie – oderwal sie ode mnie i odwrócil plecami. Teraz drzalem z emocji. Polozylem dlon na jego biodrach dajac sygnal, by blizej sie przesunal, szepnalem  
– Jestes tego pewien? – zauwazylem, ze skinal potakujaco glowa. 
  
Moje cialo sunelo, powoli w dól, by jak najciszej dotrzec do jego doliny rozkoszy. Moja twarz zatrzymala sie kilka centymetrów od jego kraglosci, znowu moje nozdrza atakowal znajomy, slodkawy zapach jego podniecenia. Dlonie rejestrowaly delikatnymi ruchami ksztalty jego posladków, gladzily je, uciskaly, nagniataly, moje palce czuly rosnace napiecie i niecierpliwe oczekiwanie. Sztywny mój kolec toczyl powtórnie sluz, caly drgajac w naprezeniu, które bylo nieznosne. Wargi przylgnely do tej gladkiej okolicy, mimo ciemnosci mialem wrazenie, ze jego skóra swieci. Calowalem metodycznie milimetr po milimetrze gladz jego posladków. Moja dlon zsunalem do przodu, by chwycic mocno ten sztywny królewski atrybut, by wzmagac jego doznania. Czulem jak meczy sie w mej rece, jak nerwowo sie prezy, gotowy na mocne, ciagle pobudzanie. Jezyk znaczyl runy mojego wyuzdania na ponetnych, bladych polówkach. 

Gdy zostal sam instynkt, gdy nie bylo juz mysli tylko pustka, zalana euforia zmyslów, wdarlem sie jezykiem miedzy dwa wzniesienia. Ten mój atak na jego doline, cialo przyjelo krótkim spazmem miesni. Potem rozluznilo sie, otwierajac królewski szlak prowadzacy do wrót jego wnetrza. Wilgocia otulalem pracowicie sciany parowu i dotarlem do rozety, okalajacej oko sekretu. Zlozylem w holdzie goracy pocalunek nie jeden, nie dwa. Przywarlem tam ustami jak do krawedzi dzbana, chcac nasycic swe pragnienie. Nie bylo wstydu, zazenowania. Byla tylko chec podarowania przyjemnosci. 

W mojej dloni spazmatycznie szalala rekojesc jego klingi. Wiedzialem, ze on tez wyzbyl sie obaw i wstydu. Objawial mi wszystkie tajemnice swego ciala. Moje usta mocno zassaly ta gwiezdzista strukture, by nagle jezyk staral sie rozepchac ja jak taran. Jego dlon przyciskala moja glowe, bym nie odrywal sie, nie przerywal tej pieszczoty. Chcialem zdobyc te warownie. Czulem jak brama pod moim naporem pulsuje, jak pragnie mojej obecnosci, tam gleboko w srodku. Jak raz napina sie, by za chwile ustapic. Moje usta skladaly pieczecie mojego oddania. Ciekawski palec razem z jezykiem, staral sie rozewrzec te wrota. Prawie sie wdzieral, lecz brakowalo mu obycia. I nagle moje usta zetknely sie z goraca pustka. Chcialem znowu tam przywrzec, atakowac. Zamiast tego zostalem odkryty i przywolany do góry. Jego oczy iskrzyly, zblizyl usta do mych warg i mocno je calowal, by oderwac sie i szepnac: 
  
– Chce ciebie w srodku, wejdz.  
– Ale jak? – zapytalem, on ujal moja meskosc i pociagnal do siebie. Zrozumialem, ze jest to zaproszenie. 
  
Znowu zwarlismy sie w pocalunku. W mojej glowie toczyla sie bitwa mysli, z jednej strony obawa, bo to mój pierwszy raz, a wkolo spia cztery osoby. Czy zdolamy to zrobic cichutko? Jego spojrzenie, jego dlon gladzaca mnie po policzku, odsunela rozsadek do kata. 

Odwrócil sie, podniósl noge zginajac ja w kolanie. Przywarlem do jego pleców, mój korzen slizgal sie w jego rozpadlinie, dajac jej dodatkowa wilgoc. Rozpychal sie miedzy jego wzgórzami, sposobiac sie do ostatecznego natarcia. Dlonia rozchylilem wawóz, kierujac swoje dzialo na tajemnicze wejscie. Czulem ta pofaldowana strukture pod swoim wilgotnym czubkiem, staralem sie wcisnac w srodek rozety. Ona jednak nie ustepowala, napieralem, atakowalem, a ona stawiala opór, mimo ze moje biodra wspierala sila dloni Rafala, który pragnal bym zdobyl jego fortece. Jego cialo stawialo zasieki nie do przebicia. Nagle zlota mysl rozjasnila mój umysl. 
  
– Zaczekaj – cicho powiedzialem. Odwrócilem sie cicho i z szafki i wyciagnalem „Linomag”, masc, która stosowalem na odparzenia po naszym biegu. 

Otworzylem sloiczek, nanosilem ja palcem na swoja meskosc, by na koniec rozsmarowac na wierzchu wrót Rafala. Znowu nacieralem, granica zaczela ustepowac, zaglebialem sie powoli. Zapadalem sie w d**gim czlowieku, czulem jak ustepuja bariery, których nie moglem pokonac. Niespodziewanie moje biodra doznaly przyspieszenia, czesc mnie znalazla sie w innej przestrzeni, goracej, zywej, pulsujacej. Wiedzialem, ze mur padl. 

Pozostawalem chwile w bezruchu, by ogarnac te odczucia. Ruszylem delikatnie do przodu, zaglebiajac sie w tym co nie bylo moje, zrywajac ostatnia tajemnice jego ciala, napawajac sie jego cieplem. To wnetrze odslanialo przede mna symptomy zycia. Czulem puls jego serca, moja sztywnosc obejmowal rozgoraczkowany zaciskajacy sie pierscien. W koncu dotarlem do sciany tak teraz mi bliskiego ciala, nie moglem sie juz dalej zapadac w jego otchlani. Zostalo mi tylko sie wycofac, by na nowo szukac jego granicy. 

Jego dlon wyszukala moja i porwala ja do swoich ust. Usta skladaly na niej pocalunki szybkie i nerwowe. Palce wpadaly w otwarte wargi, troche przygryzane, troche ssane. Ja powoli i systematycznie obijalem swoje biodra o jego pagórki. Ruchy byly powolne delikatne i ciche ale oddech nie potrafil zlapac odpowiedniego rytmu. Zatapialem sie w nim plynnie. Kiedy wycofywalem sie, wnetrze kurczylo sie ,trzymajac mocno swoim pierscieniem, nie pozwalajac bym je opuszczal. Ten silny skurcz, przyprawial mnie o chec zmiany rytmu, o przyspieszenie, o mocne dobijanie do jego bioder, o wypelnienie tej goracej, falujacej przestrzeni calym soba, by na koncu rozplynac sie w nim, doznajac spelnienia. Docieralem powoli do d**giego brzegu, marzac o tym by i on za chwile wypelnil moje wnetrze. 
  
– Chlopaki dajcie fajke, palic sie chce – uslyszalem zdanie wypowiedziane przez Wladka, który patrzyl na nas w tej chwili. Zamarlem w Rafale. Mój oddech byl plytki, mój sztylet utknal w bolesnym skurczu Rafala. Cisza i glos: – Wiem, ze nie spicie, dajcie fajke – Powoli odklejalem sie od rozgrzanego ciala kochanka. Podnioslem sie przesuwajac na swoje lózko i okrylem sie kocem, siegnalem do szafki i wyciagnalem papierosa, rzucilem w strone Wladka.  
– Lap – powiedzialem.  
On wstal, zalozyl kapcie i wyszedl zapalic. Lezalem milczac. Rafal nie poruszal sie, lezal tak jak go zostawilem. Znalazlem swoje spodnie od pizamy i naciagalem na swoja nagosc. Rafal odwrócil sie, jego oczy blyszczaly, zauwazylem usmiech na jego ustach. Wykonal kilka ruchów i tez zalozyl dól od pidzamy.  
– Jak on wróci to pójdziemy zajarac – powiedzial.  
– Nie ma sprawy – rzeklem. Po kilku minutach wrócil Wladek i polozyl sie na swoim poslaniu. Teraz my przeszlismy do lazienki. Rafal usiadl kolo mnie i pocalowal.  
– No, tu ciemno, nie widzial dokladnie – usmiechal sie mówiac to.  
–Mam nadzieje. Nie bolalo cie, no wiesz jak bylem w tobie?  
– Troszku ale potem bylo… Nawet nie wiem, bylo tak, ze ech, no i jeszcze troche, a samo by ze mnie lecialo – znowu mnie calowal, obejmowal ramieniem i tulil. Mnie lzy splywaly same. On wzial moja twarz w swoje dlonie i zlizywal je. – Glupi, no mój pedalek nie placz.  
–Wiesz tak mi bylo dobrze i chcialem bys wszedl we mnie. Chcialem ci oddac to co mi podarowales. Bardzo tego chcialem. Tak byc twój, bys byl we mnie najglebiej, jak tylko mozna. Ja czulem, ze jestem czescia ciebie. To bylo… no, nie wiem magiczne – patrzyl na mnie i znowu calowal.  
– Ja juz nie dziewica i ty nie dziewica, a chlopy maja… no, dobry seks ze soba. Moze jak ty wróci z tego szpitala. To razem na przepustke pojedziem, gdzie nie ma ludzi. Bo w lesie z toba nie chce. I ty calowal moja dupe. Ja myslal, ze ty mnie tym jezykiem wyrucha. Oj, to dobre bylo – czulem jak pasowieje na twarzy. Co innego robic, a co innego sluchac, jak ktos tak mówi poza lózkiem. Bylo mi tez zal, bo wiedzialem, ze go oklamuje. Wiedzialem, ze jezeli plan wypali, to nie bedzie wspólnej przepustki, lasu, niczego. Ze go tu zostawie za dwa, trzy miesiace. Moze listy bede wysylal? Znowu chcialo mi sie plakac. Ile dni nam wspólnych tu zostalo? Dzien, dwa, moze trzy.  
– No, a ten szpital to jakies w chuja walenie, co? Jakbys mial te plecy tak chore, to bys mnie nie ruchal.  
– No… tak, wiesz to pomysl kapitana. Jak tam poleze, to moze mi sluzbe skróca – powiedzialem, znowu go oklamujac. W tych pieknych oczach, gasl zar, patrzyl na mnie i tylko pomachal glowa.  
– No to my idziem spac. Wstalismy, by dowlec sie do lózek. Kladlem sie rozdarty z ciezkim sercem.  

Rano zartowalismy, Wladek nic nie komentowal. Niestety, kolo dziesiatej przyszedl Jacek z plecakiem i moim plaszczem w reku. 
  
– Zbieraj sie ambulans czeka.  
– To dzisiaj? – spytalem zaskoczony. 

Powoli pakowalem swoje przybory toaletowe, szkicownik i olówki do reklamówki. Katem oka obserwowalem Rafala, odwrócil twarz w strone okna. Zegnalem sie z chlopakami. Na koncu z nim. Widzialem w jego oczach wilgoc, smutek, moze zal. Tak chcialem go przytulic, pocalowac, a tylko mocno i dluzej trzymalem jego dlon w gescie pozegnania. 

– Do zobaczenia Rafal, trzymaj sie.  
– Ty tez.  

Odwrócilem sie i pokustykalem do wyjscia. Chcialem krzyczec z rozpaczy, wiedzialem, ze cos mi ucieka na zawsze, ze bede zalowal tego rozstania przez cale zycie. 
  
W szpitalu spedzilem dwa miesiace. Po tym czasie trzymalem koperte z epikryza i zaleceniem: niezdolny czasowo do sluzby wojskowej, z odroczeniem na rok i adnotacja by po tym okresie przeniesc do rezerwy. Wracajac do jednostki ludzilem sie, ze porozmawiam z moim kochankiem, ze sie z nim pozegnam, ze mu obiecam, ze … . W sztabie, przywitano mnie bez emocji. Politruka nie bylo, szybki wpis do ksiazeczki wojskowej, awans na kaprala. Potem zdanie umundurowania i juz jako cywil dowiedzialem sie, ze Rafal ma urlop i wraca za trzy dni. Pozegnalem sie z zaloga. Poszedlem na izbe chorych, usciskalem sie z Jackiem. Zbyszka nie bylo, kapitan Tomasz mial dyzur w szpitalu. 

Szedlem sam powoli do asfaltowej drogi, zostawiajac za soba to wielkie nic, w srodku czegos. Zostawialem tu tez chyba milosc i marzenie o szczesciu. 

Mialem napisac list do Rafala ale nie napisalem. Potem od pazdziernika wrócilem na uczelnie i zycie akademickie wciagnelo mnie w swój wir. Mialem napisac list do Rafala, podac adres akademika, numer telefonu ale nie napisalem. W grudniu przyszlo nowe zauroczenie, jak zwykle bezsensowne bo jak zdobyc heteryka? Rafal stawal sie kims nierealnym, stawal sie historia, tylko czasem powracal w snach. Mijaly lata, zycie ukladalo sie róznie. Byl jedenastoletni zwiazek, który sie skonczyl trauma. A Rafal czesto wychodzil z cienia niepamieci. On jedyny trwal i trwa przy mnie, nie realny ciagle ten sam mlody i piekny, ze swoim wschodnim zaspiewem, taki bezposredni, taki jakiego go pamietam.  

Epilog 

 

Do R,  

kochany, pisze po latach. Jest zbyt pózno by cos zmienic. Zgubilem Ciebie wiele lat temu. Nie odnalazlem Cie w realnym ani wirtualnym swiecie. Moze gdzies zyjesz, moze w Stanach, moze w Polsce, moze… Chce Ci napisac, ze teraz juz wiem, ze nigdy nikogo tak nie kochalem i nie pokocham. Jestes mi ciagle bliski, przechowuje w swojej pamieci historie naszej znajomosci. By nie utracic Ciebie, przenioslem ja na papier, by wracac do niej, gdy pamiec bedzie zawodzic, by wciaz ja przezywac na nowo. Bez Ciebie ale z Toba. Mam nadzieje, ze Ty odnalazles w swoim zyciu milosc i szczescie. Byles moim marzeniem, potem spelnieniem, a teraz jestes goracym wspomnieniem. Do puki pamiec bedzie ze mna i Ty mnie nie opuscisz.  

Na zawsze Twój  
J.  

KONIEC

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir