KWIAT PAPROCI 6
Kamerdyner zapalil ostatnia swiece, wyszedl i zamknal za soba bezszelestnie drzwi. Kwekacz odwrócil sie w strone dziedzica.
– Musimy cos zrobic, prosze pana. Nie mozna pozwolic chamstwu na taka bezczelnosc wobec dworu.
Doprowadzil sie juz do porzadku po tak niefortunnej dla niego wyprawie. Dworski cyrulik opatrzyl mu twarz i usunal polamane zeby. Mógl juz normalnie mówic, a jedynym sladem po starciu z wioskowymi byly slady paznokci Hanki na twarzy i olbrzymi siniak na szczece, maskowany na szczescie kosmata bakenbarda. No i braki w uzebieniu.
– Musimy cos zrobic – powtórzyl.
Dziedzic Rajfurski spojrzal na niego badawczo. Byl malym, grubiutkim czlowieczkiem, z lysina, okolona wianuszkiem kedzierzawych wlosów. Wywolywal usmiech samym swoim widokiem. Co wiecej, jego glos byl cieniutki i piskliwy jak u malego dziecka. Jednak gdy spojrzalo mu sie w oczy, od razu przechodzila ochota na zarty. Oczy mial zimne i przenikliwe, i samo jego spojrzenie potrafilo zamknac ludziom usta. Zwlaszcza tym, którzy go dobrze znali.
Wbijal wiec teraz badawcze spojrzenie w Kwekacza, a ten, choc nawet nie drgnal, to jednak wewnetrznie trzasl sie ze strachu. A co jesli którys z folwarcznych wszystko dziedzicowi wygadal?! Wprawdzie nakazal im milczenie, grozac srogimi konsekwencjami, ale dobrze wiedzial ze nie byl tu popularny i wszyscy tylko czekali na jego potkniecie. Gdyby stracil stanowisko… Cos takiego nie byloby pochwalone przez mocodawców Kwekacza.
– Czy wykonales wszystko zgodnie z moim poleceniem? – zapiszczal Rajfurski.
– Oczywiscie! – zapial Kwekacz usluznie. – Jak pan nakazal, przekazalismy panskie zaproszenie, ze kazda chetna do pracy dziewczyna bedzie mile widziana we dworze. Wszystko grzecznie i bez przymusu. A te chamy wziely to za slabosc.
– Chwila! – przerwal mu Rajfurski. – A po co brales tylu ludzi ze soba?
– Dla bezpieczenstwa – Kwekacz przelknal sline. – Poprzednio gdy chodzilem sam, tez mi grozili, wiec teraz w koncu wzialem kilku naszych na wszelki wypadek. A poza tym musialem przeciez godnie reprezentowac pana dziedzica.
Rajfurski przewiercil go spojrzeniem. Jego twarz nie odzwierciedlala zadnych uczuc.
– Mów dalej.
– No wiec, najpierw nas wyzywali i obrzucali konskim nawozem, potem rzucili sie na nas z kijami, cepami i sztachetami – kontynuowal Kwekacz, caly zapotnialy. – Chyba z pól setki ich bylo. Bronilismy sie, rzecz jasna, ja sam mialem ze szesciu na karku. Kilka tych lbów tez niezle rozbilem. Ale sila zlego… Kilku naszych z polamanymi koscmi lezy teraz i rany lize. Potem jeszcze nas gnali pareset metrów, a na koniec zapowiedzieli, ze nastepnym razem to sami przyjda do dworu i pana dziedzica, za przeproszeniem, w gnojówce utopia.
Kwekacz spojrzal sploszony na dziedzica, czy aby nie przesadzil. Jednak Rajfurski zapatrzyl sie w okno. Daleko w ciemnosci migotalo pare jasnych iskierek. To ogniska na Sowim Wzgórzu sygnalizowaly, ze chlopi bawia sie w najlepsze.
– A wiec mamy tu do czynienia z grozba pozbawienia zycia – stwierdzil sucho dziedzic. – Czy gotów jestes to poswiadczyc?
– Oczywiscie, prosze pana! – Kwekacz zgial sie w uklonie. – I kazdy kto ze mna byl!
“Niech by tylko spróbowali zaprzeczyc!” dodal w myslach. Dziedzic rozwazal cos chwile w milczeniu. Potem zasiadl za biurkiem i zaczal pisac.
– Kwekacz! – pisnal po chwili. – Pojedziesz natychmiast do miasta, na posterunek. Wrócisz tu z policja, a jutro zlozymy wizyte w Paprotni.
– Tak jest! – wrzasnal uradowany Kwekacz.
Byl szczesliwy. Wreszcie te chamy zaplaca. Za wszystko zaplaca. A zwlaszcza ta kurewka, która go tak poharatala.
*
Plawecki wyruszyl na lowy. Raz, aby zapomniec o tym, co Hanka teraz robila, a dwa, zeby ugasic nieznosne pozadanie. Jednak nie widzial nikogo odpowiedniego. W jednej chwili przy ogniskach byl tlum i raptem wszystko opustoszalo. Niemal wszyscy gdzies poznikali, nawet Pustólecka. Jedynie w bezposredniej bliskosci baraszkowalo kilka osób, które nie chcialy tracic czasu na lazenie w krzaki. Ze znajomych osób zostala jedynie Zoska. Kleczala naga na mchu i obslugiwala z zapalem dwóch roslych mlodzianów. Ssala na zmiane, to jednego, to d**giego, a oni od czasu do czasu tracali ja czlonkami po twarzy. Mimo ze tak zajeta, zauwazyla jednak Plaweckiego i mrugnela do niego porozumiewawczo. Usmiechnal sie w odpowiedzi i poszedl dalej.
Kawalek za nastepnym ogniskiem natknal sie na dwie nieznane mu dziewczyny. Jedna siedziala pod drzewem, a d**ga, zanurzona twarza pomiedzy jej nogami, piescila kobiecosc swojej przyjaciólki. Wypiete posladki lizacej dziewczyny prezentowaly sie nader kuszaco i Plawecki az sie oblizal. Specyfik Borowikowej zaczal dzialac juz jakis czas temu – portki Plaweckiego, pomimo ze luzne poczatkowo, teraz byly zdecydowanie za ciasne. Pozbyl sie ich z ulga, tak jak koszuli i spojrzal jeszcze raz na wypiety tyleczek dziewczyny. Jednak zanim zdazyl cokolwiek zrobic, zostal uprzedzony przez harmoniste. Muzykant smialo zajal miejsce za dziewczyna i wbil sie w nia, budzac pisk zachwytu. Plawecki omal nie zaklal. Czlonek sterczal mu az do bólu. Musial sobie natychmiast cos znalezc.
Ruszyl nago dalej, wzdluz ognisk i wtedy dopiero przekonal sie o rozmiarach organizacji Kupalnocki. Na uboczu, za ostatnim z ognisk, stal dlugi, drewniany stól, zastawiony po brzegi róznego rodzaju jadlem. U jego boków ciagnely sie lawy z pólbelek. W poblizu stalo na krzyzakach kilka sporych beczek z winem i piwem. Dalej staly dwa wozy, na których to wszystko przywieziono, a kilka koni spokojnie chrupalo obrok. Podziw Plaweckiego siegnal zenitu. Zaradnosc wiesniaków byla zaiste imponujaca.
Gdy chcial ruszyc dalej, pod jedna z beczek zauwazyl siedzacego mezczyzne. Jego brzuch dorównywal niemal wielkoscia jednej z beczek. Siedzial tak, w poplamionej winem koszuli i lal sobie do wielkiego kufla kolejna porcje trunku. Najwyrazniej przedkladal rozkosze podniebienia nad rozkosze ciala. Jednak gdy Plawecki go wymijal, przekonal sie ze to nie do konca prawda. Miedzy nogami mezczyzny lezala jakas kobieta, w samej tylko spódnicy i robila mu dobrze. Grubas mruczal zadowolony i co jakis czas pociagal z kufla. Plawecki juz mial ochote sie podlaczyc z tylu do kobiety, kiedy, ku swemu zdumieniu, rozpoznal w niej Borowikowa. Zawahal sie. Mimo ze Borowikowa bez watpienia byla wciaz bardzo atrakcyjna kobieta, to sama mysl spólkowania z nia przejmowala Plaweckiego pewnym…, hmm…, niepokojem. Nie, zdecydowanie lepiej nie ryzykowac. Nie wiadomo jakby zareagowala, a wcale nie mial ochoty zapoznawac sie z jej “sztuczkami”, których tak bardzo bal sie biedny Kwekacz. Pomedytowal tak jeszcze chwile i odszedl. Czlonek sterczal mu nie do wytrzymania. Musial jak najszybciej znalezc sobie jakas kobiete.
*
Józefina wstala z kolan i otarla twarz. Potem wytarla okulary. Mimo, ze przyjela kilka porcji nasienia prosto w usta, pare kropel chlapnelo jej jednak na twarz. Chociaz dopiero zaczela zabawe, nogi juz jej sie trzesly.
Gdy tylko weszla pomiedzy drzewa, natychmiast obskoczylo ja czterech wiejskich chlopaków. Nawet nie zdazyla sie obejrzec, a juz byla naga. Kladli sie na nia po kolei, a gdy którys skonczyl, czekal znowu na swoja kolej. Najczesciej czekal w ustach Pustóleckiej.
Ich instrumenty nie opadaly ani na chwile. Byla tym zdumiona i zachwycona jednoczesnie. Byc moze maczala w tym palce Borowikowa i te jej tajemnicze specyfiki, które bral Plawecki i Jasiek? Chociaz wszystkich chyba tym nie czestowala? Przeciez by nawet nie zdazyla, bo i kiedy?
Niewazne. Wazne bylo to, ze chlopcy mogli dlugo i czesto. Brakowalo im jedynie doswiadczenia. Wiec choc ich meskosci prezentowaly sie dosc okazale, to jednak brak wprawy byl bardzo dobrze widoczny. Nie znaczy to, ze nie miala z tego przyjemnosci, o nie. Trafilo sie nawet pare orgazmów, co przy tak intensywnej kopulacji bylo nieuniknione, ale to wciaz nie bylo to.
W koncu chlopcy sie zmeczyli i poszli, ale ona wciaz chciala jeszcze. Oblizala sie. Smak spermy w ustach tylko potegowal jej podniecenie. Chciala porzadnego rzniecia. Z porzadnym, doswiadczonym samcem. A najlepiej kilkoma. Którzy wypelnia ja ze WSZYSTKICH stron… Chlopakom nawet tego nie proponowala. Ich brak doswiadczenia przy TAKIEJ zabawie mógl tylko zaszkodzic.
Ale chciala tez kobiety. Figle z Hanka rozbudzily tylko wspomnienia mlodosci, kiedy… Ech! Stanowczo zrobila sie zbyt miekka przez te dziewuche! Ale wlasnie, gdzie ona jest? Obiecywala, ze sie razem zabawia i co? Józefina ruszyla nago lasem, omijajac szalejace w trawie i mchu pary. No, i nie tylko pary. Mijane konfiguracje byly bardzo rózne. W slabym swietle, bijacym od dalekich ognisk z trudem mozna bylo sie im przyjrzec, ale niektóre kombinacje byly bardzo ciekawe.
O, wlasnie. Józefina przystanela zaaferowana. Liczna grupa mlodych mezczyzn, lub nawet chlopców (nie widziala dobrze w tym pólmroku) obrabiala samotna dziewczyne. Jeden lezal na niej, inny tkwil w jej ustach, jeszcze innych trzymala w dloniach. Kolejni stali obok i czekali na swoja kolej, mietoszac jej piersi i swoje meskosci. Pustólecka usmiechnela sie z poblazaniem. Ona by nie scierpiala takiego marnotrawstwa. Przeciez jedna dziurka jest jeszcze wolna…
Paru chlopaków sapnelo i zaczelo tryskac na twarz dziewczyny, niewidoczna z tej strony. Józefina przeszla jeszcze pare kroków i zamarla. To byla Hanka! Sama, z siedmioma mezczyznami. Siedmioma!!! Pustólecka poczula uklucie zazdrosci. To przeciez ona powinna byc tak obslugiwana! Hanka zauwazyla ja, mimo zalanych nasieniem oczu. Usmiechnela sie i rozlozyla bezradnie rece, na ile jej pozwalali jej tkwiacy na niej mezczyzni. Cóz, wyglada na to, ze beda musialy przelozyc swoja wlasna zabawe. Ale… Jesli ona mysli ze bedzie lepsza, to sie grubo myli. Józefina przelknela sline i ruszyla na poszukiwania. Marzylo sie jej co najmniej dziesieciu ogierów…
*
Pod krzakami dostrzegl kotlujaca sie grupke. Hanka?! Podszedl blizej. W kobiecie rozpoznal cycata Kaske z nad rzeki. Wlasnie tracila swój wianek z trojaczkami od kowala. Byla przez nich rozdziewiczana z trzech stron jednoczesnie. Z przodu. Z tylu. I od góry. Nadziewajac sie anusem na jednego, dziurawiona z góry przez d**giego, majac zapchane usta przez trzeciego, znalazla jednak chwile zeby sie usmiechnac do Plaweckiego. Oczami, jako ze usta miala zajete.
Jej wielkie piersi kolysaly sie w rytm pchniec, w sposób az proszacy sie o pieszczoty. Mial wielka ochote dobrac sie do nich choc na chwile. W sumie to mial chetke na sama Kaske, juz od tej chwili nad rzeka. Jednak trojaczki lypaly na niego tak zlowrogo, ze sie zawahal. Nie mial ochoty sie z nimi szarpac. Jednemu wyrostkowi z pewnoscia dalby rade, ale trzech to inna sprawa.
Wtedy gdzies z boku dobiegl go wrzask. Jakas kobieta darla sie w spazmie szczytowania. Po glosie rozpoznal Ewke; tak samo sie darla nad rzeka. Jednak jej wrzask zdopingowal go do dzialania. Nie wahal sie dluzej. Podszedl smialo do spólkujacej czwórki, stanal okrakiem nad Kaska, chwycil jej piersi i umiescil czlonka w slodkim rowku pomiedzy nimi. To bylo to! Zaczal poruszac biodrami, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Katem oka widzial oklapnieta szczeke wyrostka zapychajacego usta Kaski. Ten pod nia wytrzeszczyl szeroko oczy, nie wiedziec, czy ze zdumienia, czy z powodu zwiekszonego ciezaru, jaki musial zniesc. Trzeci usilnie staral sie zajrzec przez ramie Plaweckiemu. Nie przejmujac sie niczym, przyspieszyl jeszcze bardziej i strzelil nasieniem prosto w oczy dziewczyny. Splynelo obok nosa, az do ust, a ona wyplula ssany wlasnie czlonek i wysunela jezyk, starajac sie chwycic choc pare kropel.
Odetchnal gleboko. Wytarl czlonka o piersi dziewczyny i odszedl na bok. Jego podniecenie jednak nie zmalalo ani troche. Czlonek wciaz sterczal tak samo mocno. Trzeba by znalezc cos jeszcze.
Obejrzal sie. Kotlowanina za jego plecami przybrala na sile. Dwaj bracia przepychali sie, próbujac sie dobrac do piersi Kaski. Najwyrazniej pokazal im nowa droge, której jeszcze nie znali. Odpychajac jeden d**giego, starali sie go nieudolnie nasladowac, nie zwracajac kompletnie uwagi na trzeciego z nich, wciaz uwiezionego na samym dole. Usmiechnal sie ubawiony i ruszyl na dalsze lowy.
*
Zewszad dochodzily do niej jeki, westchnienia i krzyki rozkoszy. Od pozadania az iskrzylo powietrze; bylo ono tak namacalne, ze mozna go bylo niemal dotknac.
Pustólecka, jak dotad, nie znalazla wiecej chetnych, jednak wciaz nie tracila nadziei. Przemykala wsród drzew, wypatrujac wolnego mezczyzny. Bez rezultatu. Gdzie oni sie wszyscy podziali?! Kiedy nie sa potrzebni, to nie mozna sie od nich opedzic.
Gdzies z boku, w swietle ksiezyca, mignela jej znajoma twarz. Czy to…? Tak, to byl Kuba. Na sama mysl o tym, jak ja bral nad rzeka, miekly jej kolana. On jeden wystarczylby za dziesieciu. Jednak nie tym razem. Zawiedziona stwierdzila, ze Kuba nie byl sam. Towarzyszyly mu trzy kobiety. Dwie mlode dziewczyny, w wieku Hanki mniej wiecej i starsza niewiasta. Jedna z mlodszych bral od tylu tak mocno, az musiala przytrzymac sie galezi, aby nie uderzyc glowa w drzewo. Od czasu do czasu wyciagal z niej czlonka, a wtedy dwie pozostale braly go do ust. Robila to glównie starsza, tlumaczac cos i pokazujac d**giej z mlodych. Najwyrazniej uczyla ja sztuki milosnej. Przez chwile ksiezyc oswietlil je wyrazniej, a wtedy dalo sie zauwazyc niezwykle podobienstwo wszystkich trzech kobiet. Hmm, czyzby matka z córkami? Pustólecka pokrecila glowa ze zdziwieniem. Dokad ten swiat zmierza?! Moze za iles tam lat zwyczaje zmienia sie tak bardzo, ze takie sceny juz na nikim nie beda robic wrazenia?
Tymczasem sytuacja troche sie zmienila. Jedna z dziewczyn dosiadla Kube i zaczela sie systematycznie nabijac na jego wielki organ. Józefina wyraznie slyszala jej ciezki oddech. Jako ze z instrumentem Kuby dobrze sie juz zapoznala, doskonale teraz wiedziala, co tamta przezywa. Jej siostra usiadla mu na twarzy i, sadzac po radosnych piskach, sprawialo jej to duza frajde. A ze przezornie usiadly twarzami do siebie, zaraz tez zaczely sie calowac i piescic. Ich matka, czujnie monitorowala sytuacje. Piescila na zmiane to jedna, to d**ga córke, a od czasu do czasu wyciagala z galopujacej dziewczyny instrument Kuby i pakowala sobie do ust. Nie, nie bylo sensu tu tak stac i patrzec! Musiala szukac dalej.
Pomknela miedzy drzewa. Rozgrzana i niecierpliwa, zapomniala jednak o ostroznosci. Po kilku chwilach potknela sie o jakis korzen i runela na ziemie. Zaklela szpetnie. To juz d**gi raz dzisiaj. I do tego jeszcze zgubila okulary.
Dzwignela sie na kolana i w tej chwili poczula za plecami czyjas obecnosc. Ktos chwycil ja za kark i przygial do ziemi. Nie byla nawet w stanie sie odwrócic. Szybko okazalo sie ze nieznana osoba jest mezczyzna. I to w kazdym, niemalym, jak sie okazalo, calu. Bowiem wszystkie cale swojej pokaznej meskosci umiescil we wnetrzu Pustóleckiej i zaczal natychmiast pracowac. Nareszcie! Józefina przywarla twarza do mchu i oddala sie bez reszty rozkoszy.
*
Plawecki dostrzegl kolejna pare. Siedzacego pod drzewem mezczyzne ssala z oddaniem mloda dziewczyna. Jej tyleczek wygladal równie kuszaco, co u poprzedniej, totez Plawecki natychmiast ruszyl w jej kierunku. Po drodze naogladal sie róznych kombinacji, wiec nie obawial sie, ze zostanie odtracony. I pewnie by tak bylo, jednak ponownie, w ostatniej chwili, uprzedzil go jakis chlopak. Dopadl do dziewczyny i wbil sie w nia tak mocno, az wrzasnela z bólu. Chciala skarcic niecierpliwca, ale mezczyzna którego ssala, chwycil ja za wlosy i nakierowal we wlasciwe miejsce. Po chwili cala trójka pracowala juz zgodnie nad dalszymi doznaniami. Plawecki zgrzytnal zebami. Co za pech! Ruszyl wsciekly dalej. Sterczacy wciaz czlonek majtal mu sie na wszystkie strony, a jadra az bolaly, od gotujacego sie w nich nasienia.
Pod dobrze widoczna w ciemnosci brzoza natknal sie na Jaska. Do spólki z jednym ze skrzypków, obrabiali jakas mocno okraglutka dziewczyne, której nie znal. Jasiek ducal ja od tylu, a jego wspólnik w tym zboznym dziele, wpychal sie w usta dziewczyny. Przytrzymujac ja za wlosy, nie dawal jej zadnych szans swobody ruchu, czy okazji na jakikolwiek protest. Jednak dziewczyna nie protestowala, a sadzac z jej pomruków, byla wrecz zachwycona sytuacja.
Nie, nie bylo sensu tutaj dolaczac. Za duzy tlok. Nawet gdy Jasiek go zauwazyl i pomachal reka, nie ruszyl w ich strone. Odmachal tylko i poszedl dalej. Musi, musi cos znalezc. Czul, ze w jadrach zaczyna mu sie coraz mocniej gotowac. Zalowal teraz, ze tak szybko odszedl za pierwszym razem. Przeciez harmonista nie mógl wziac obu dziewczyn naraz.
Zza chmur wyszedl okragly, niczym bochen, ksiezyc i oswietlil przestrzenie miedzy drzewami. Jednak w oddali przetoczyl sie juz grzmot. Burza, choc jeszcze daleko, dawala o sobie znac. Za pare godzin trzeba bedzie chyba stad uciekac. Do tego czasu musi cos… Eureka!
Pod pobliskim krzakiem leszczyny dostrzegl wreszcie cos w sam raz dla siebie. Dwie dziewczyny oddawaly sie tam milosnym igraszkom. Jedna lezala z szeroko rozlozonymi nogami, a d**ga ostro pracujac wywolywala jeki i westchnienia partnerki. Kleczala na czworakach z wypietymi kuszaco posladkami, a dlugie ciemne wlosy rozsypaly jej sie na plecach. Lizana dziewczyna trzymala ja za glowe i przyciskala sobie do krocza.
Plawecki nie zastanawial sie. Podszedl bez wahania i kleknal tuz za wypieta dziewczyna, nie zauwazajac ostrzegawczych znaków dawanych mu przez jej partnerke. Siegnal reka miedzy jej posladki i zmartwial. Zamiast goracej, wilgotnej szczelinki, namacal dwie wlochate kule…
Poderwal sie zaskoczony. Rzekoma dziewczyna wstala i odwrócila sie. Plawecki rozpoznal w niej ponurego, brodatego chlopa z dlugimi wlosami, który z taka nienawiscia patrzyl na Hanke. Sam tez zostal rozpoznany.
– A tys co, szczylu? – warknal brodacz. – Oczadzial?
– Wybaczcie! – tlumaczyl sie zawstydzony Plawecki, odsuwajac sie. – Wzialem was za dziewczyne.
– Mnie?! Za babe?! – syknal groznie tamten. – Kpisz sobie, chlystku?!
Ruszyl wsciekly w strone Plaweckiego. Dziewczyna powstala i zniknela w ciemnosci – prawdopodobnie postanowila szukac szczescia gdzie indziej.
– To przez wasze wlosy! – Plawecki cofnal sie przerazony. – Z tylu wygladalo to…
– Stracilem przez ciebie zdrowa pochedózke! – brodacz wlasnie zauwazyl brak dziewczyny. – Wybieraj zatem: klekasz, czy sie wypinasz?! Twój wybór!
– Ze co? – Plawecki otworzyl szeroko oczy. – Klekam, czy…?
– A wiec wybrales! – stwierdzil brodacz.
Szybkim, wprawnym kopnieciem powalil Plaweckiego na kolana i zlapal za wlosy. Nim ten zdazyl zareagowac, wbil mu swego wlochatego czlonka prosto w usta.
*